środa, 8 kwietnia 2015

Konkurs z Blogosferą Canpol PODRÓŻ NA PORODÓWKĘ

Gdy po 9 miesiącach  ciąży wybija długo oczekiwana godzina ZERO wszystko może się zdarzyć....
źródło zdjęcia
Mój mąż, gdy zadzwoniłam mu ze szpitala, że się zaczęło  (leżałam na patologii bo było już po terminie, a Karince było za wygodnie w brzuszku) tak się spieszył, że w drodze na porodówkę zatrzymała go policja za spore przekroczenie prędkości :p

Pomimo przygód zdążył na czas :)

Podobnych śmiesznych historii słyszałam wiele, a jeszcze więcej chętnie poznam :)
Dlatego zapraszam Was na konkurs, który przygotowałam wraz z Blogosferą Canpol :)

PODRÓŻ NA PORODÓWKĘ to zadanie konkursowe - wystarczy, że w komentarzu do tego posta zostawicie swój adres mailowy oraz Waszą śmieszną historię drogi na porodówkę - prawdziwą, zasłyszaną lub wymyśloną. Ważne by była realna - żadnych kosmitów i innych stworów.
Nagrodą jest zestaw LAKTATOR "BASIC", WKŁADKI LAKTACYJNE I PODKŁADY POPORODOWE CANPOL, które się przydadzą na pewno młodym mamusiom :)

Miło mi będzie jeśli zostaniecie ze mną na dłużej, zostając obserwatorami mojego bloga TUTAJ lub polubicie mój profil na FB TUTAJ lub na Instagramie TUTAJ ;) Nie jest to jednak warunek konieczny :) 

POWODZENIA!

14 komentarzy:

  1. Fajny pomysł na konkurs. A zdjęcie jest mega :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To była upalna sobota. W następny czwartek miałam się zgłosić do szpitala na poród. Jeszcze rano mój mąż zawiedziony mówi do mnie "To jak to? tak pójdziemy jak na wizytę? Nie będzie lania wód, żadnej akcji, scen jak na filmach??", ja na to, że widocznie tak się teraz robi. Jest godzina 22.30 leżę na kanapie, mąż siedzi na fotelu. I nagle ja mówię "Marcel, wody". A mój mąż zmęczony już usługiwaniem mi pyta "ech, teraz chce ci się wody?". I dopiero jak powtórzyłam grobowym głosem, chyba dobitniej "wody" to załapał... A ja mimo, że przerażona, zanotowałam, że muszę to zapamiętać, bo generalnie było to śmieszne ;) Nigdy nie przypuszczałam jednak, że tych wód będzie tak duże i będą się lać tak bezustannie... Dobrze, że była późna godzina, bo ludzie mieliby niezły ubaw ze mnie, tak jak i mój mąż... Musiał to być widok komiczny -ja idąca od bloku do samochodu, w podwiniętej do góry letniej sukience, rozkraczona jak kaczka, z wielkim kąpielowym ręcznikiem jak pieluchą trzymaną rękoma między nogami... No cóż, nie powiem, tapicerka w aucie też ucierpiała mimo warstw ręczników na których siedziałam. Jednak mimo wszystko mam nadzieję, że teraz, za drugim razem będzie podobnie, a przynajmniej mam nadzieję, że znów wypadnie taka późna godzina, bo najbardziej przeraża mnie droga do szpitala. Jest w drugim końcu miasta, a jeśli wypadłoby nam jechać w środku dnia to... aż mam dreszcze... Czasem przejechanie przez miast zajmuje nawet i ponad godzinę. Trzymajcie kciuki ! :)

    a.filipowska@poczta.onet.pl


    a.filipowska@poczta.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny pomysł :) będę zaglądać i czytać komentarze.
    U nas podróż na porodowke była zwyczajna, nic ciekawego

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas było zwyczajnie raczej - odpowiem poza konkursowo. ;)
    Mąż spanikował, gdy powiedziałam mu rano - o 4, jak wychodził do pracy, że boli mnie brzuch, zadzwonił po karetkę, która zabrała mnie na sygnale, a ja nawet skurczy nie miałam. ;) W szpitalu stwierdzili, że jak już jestem, to wywołają poród.. I Calineczka urodziła się 3dni przed terminem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Powodzenia! U nas również laktator do wygrania. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja natomiast opowiem historyjkę, która wydarzyła się naprawdę, związaną z moją mamą :) W majową noc kilka tygodni przed właściwym terminem mojej mamie odeszły wody, szybko zbudziła mojego tatę, który smacznie spał. Zerwał się jednak po chwili i kiedy zrozumiał co się dzieje, gwałtownie wstał i... zrzucił klosz z lampy sufitowej prosto mojej mamie na głowę! Dziś tłumaczy to zajście stresem i pobudką. Na całe szczęście rodzącej mamie nic się nie stało a klosz nie rozbił się.

    OdpowiedzUsuń
  7. U NASZ GODINA ZERO WYBIŁA ZUPEŁNIE NIESPODZIEWANIE…żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały, że urodzę w terminie, nie miałam żadnych objawów zbliżającego się porodu…a jednak…stało się…

    Dokładnie dzień przed planowanym terminem porodu o godzinie 4 nad ranem obudziłam się cała mokra. Pękł pęcherz i zaczęły mi się sączyć wody płodowe. Wcześniej uczęszczaliśmy wspólnie z mężem do Szkoły Rodzenia i wiedzieliśmy, że taka sytuacja może mieć miejsce, zostaliśmy tam jednak poinstruowani, że jeśli wody nie odeszły momentalnie tylko się sączą to nie trzeba się bardzo spieszyć do szpitala, tylko jak dotrzemy tam w przeciągu 2-3 h to będzie ok…co innego jednak teoria a co innego praktyka, przynajmniej dla mnie…mój mąż zabrał sobie jednak te słowa do serca!

    Ja, dotąd opanowana, nie myśląca o porodzie, nagle zdałam sobie sprawę, że akcja porodowa właśnie się rozpoczęła. Zaczęłam trząść się jak galaretka ze strachu. Obudziłam męża i poinformowałam o tym, że się zaczęło, że odchodzą mi wody…na co On ze stoickim spokojem oznajmił mi, że IDZIE SPAĆ DALEJ skoro ro tylko sączenie bo chce się wyspać. Wstał sobie po 2 h jakby nigdy nic, zjadł na spokojnie śniadanko i dopiero pojechaliśmy ze szpitala…

    Dotarliśmy do szpitala ok. 7. Ja cała spanikowana, że może za długo czekaliśmy, że nie potrzebne było to spanie do rana męża, że powinnam Go chociażby na siłę wyciągnąć z tego łóżka …okazało się jednak, że jest ok…nie ma jeszcze skurczy a rozwarcie jest tylko na 2 cm…
    Wszystko byłoby już dobrze gdybym nagle nie zdała sobie sprawy, że zapomniałam zabrać ze sobą skrupulatnie przygotowanego pod okiem lekarza prowadzącego ciążę planu porodu. Wysłałam zatem męża z powrotem do domu aby przywiózł mi ten dokument.
    Pojechał i zaczęło się dziać. Rozpoczęły się skurcze…mijały minuty, godzina, półtorej a Jego dalej nie ma, mimo że już dawno powinien być na nowo w szpitalu. Ostatkiem sił wygrzebałam gdzieś z kieszeni szlafroka telefon i zadzwoniłam do Niego aby oznajmić Mu, że za chwilę biorą mnie na porodówkę…na co On ponownie ze stoickim spokojem powiedział, że już dawno jest w szpitalu ale pije sobie kawkę w kawiarence na dole…wrrrrr…
    Gdy jednak dowiedział się, że ma już przychodzić na porodówkę bo właśnie mnie tam zabierają (dotychczas byłam w sali obserwacji) a planowany był rodzinny poród to zebrał się w sobie i wyruszył w moim kierunku. Jednak nie trafił. Nie wiem czy nagle ogarnął Go jakiś stres lub zdenerwowanie, czy po prostu się nie zrozumieliśmy jednak dotarł nie do tej porodówki co powinien….nie małe było Jego zdziwienie kiedy zobaczył inną rodzącą, rozkraczoną kobietę…już nie wspominając o reakcji tej Pani. Przeprosił, wybiegł z pomylonej sali i ostatecznie trafił w końcu do mnie…

    Ja już rodziłam, krzyczałam wniebogłosy, myślałam, że szyby wylecą z okien taki to był ból, jednak mąż w dalszym ciągu był twardy i opanowany, bynajmniej takiego udawał. Dopiero po urodzeniu naszego synka (4,5 kg szczęścia) przyznał mi się, że to łózko trzymało Jego a nie On łóżko, taki był przerażony tym wszystkim…
    Nasza historia jest całkowicie prawdziwa! Do dziś mąż mnie zadziwia swoim spokojem!
    aniusia8816@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak ustawić nazwę żeby nie było "Anonimowy" jakby coś chciałam się podpisać Ania A. :)

      Usuń
  8. Moja siostra miała miesiąc temu poród i oczywiście z nią związaną przygodę ;-) Lekarz powiedziała jej że do odejścia wód płodowych nie ma po co się pokazywać na porodówce ;-P no i tak czekała. I dwa dni po terminie zaczął ją boleć brzuch, męczyła się tak przez pół dnia. Po czym zadzwoniła do mnie czy to normalne. Po ustaleniu jakie te bóle są i co jaki czas ma je, wysłałam ją do szpitala. Z domu wyjechała o 15:00 a o 16:30 urodziła na szczęście zdążyła a wody płodowe odeszły jej przy porodzie i to jeszcze przebijali ;-)

    Pozdrawiam
    kobieta35plus@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałam trzy porody za sobą, na szczęście nic nerwowego w drodze na porodówkę się nie wydarzyło. Na spokojnie, gdy wody odeszło, mąż odwoził dziecko, później dzieci do dziadków a następnie ze mną do szpitala ;-)
    Chociaż trzeci poród gdy zajechałam do szpitala, chyba nocnej zmianie z rana nie chciało się już mnie przyjmować. Wysłali mnie tylko na odczyt ktg a w tym czasie przyszła pierwsza zmiana a z nim nowy czarnoskóry lekarz ;-) byłam jego pierwszą pacjentką :-)

    Pozdrawiam
    swiatwedlugmoichdzieci@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Z rozbawieniem wspominam pierwszą moją podróż na porodówkę. Rodziłam na początku września i przez cały czas była piękna pogoda. Dopiero w nocy przed porodem zrobiło się przeraźliwie zimno i deszczowo. Bóli dostałam nad ranem, odeszły też wody. Budzę męża i mówię, że już się zaczęło. A co mąż na to - ty chyba żartujesz, w taką pogodę!
    Jeszcze ku przestrodze dla dziewczyn które palą. Ja też paliłam, bardzo dużo i trudno było rzucić. W ciąże z trzecim dzieckiem zaszłam po dziewięciu latach niepalenia. Jak rodziłam położna pyta się czy palę, bo plamy nikotynowe na łożysku było widać. Po raz pierwszy z powodu papierosów wstyd mi się zrobiło.

    Wszystkiego dobrego
    malutkie.marzenia@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałyśmy rodzić w tym samym roku. Ja rodziłam 3 września 2010 - zimno się zrobiło okrutnie!

      Usuń
    2. Ja wtedy rodziłam w 1996, ale za to w 2010 urodziłam Malutką tyle, że w sierpniu. :)

      Usuń
  11. U nas wyglądało to tak, że sama nie wiem czy najadłam się strachu przez to, że zaczyna się poród czy zdenerwowałam się zachowaniem męża....
    Ten dzień postanowiłam spędzić u babci. Mąż natomiast pojechał pomóc teściom. W pewnym momencie poczułam, że coś zaczyna się dziać. Zaczęły pojawiać się skurcze. Dzwonię więc po męża. Była godzina 12:00 i mówię, żeby szybko przyjeżdżał, bo przecież do szpitala mamy 40 km! Przyszykowałam się, czekam i czekam... Mija 13:00, mija 14:00 męża nie ma... Godzina 15:00 a mąż po mnie przyjeżdża... Pytam go "Gdzie byleś tyle czasu?", a on mi odpowiedział "Kończyłem robotę, później się kąpałem, byłem w banku i jeszcze w sklepie po coś do picia".... Ja zwątpiłam! Dobrze, że to był fałszywy alarm... Synek urodził się tydzień później przez CC.

    Pozdrawiam
    marianah.sip@gmail.com

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Z perspektywy mamy , Blogger